Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo pięknie, młodzieńcze.
— Szczególnie jeden, którego zatłukłem własnemi rękoma.
— Cha-cha... Od tego jest wojna, żeby każdy prawdziwy człowiek miał sposobność mordowania wrogów, ile dusza zapragnie. Nie minie cię nagroda, ja w tem. Strzeż się tylko losu Hamilkara pod Saguntem, bo i to się na wojnie przytrafia.
Cedro grubiańsko milczał.
— Czemuż dalej nie odznaczasz się na arenie walki? Strzeż się, jak śmierci, wypuszczenia raz z ręki gałęzi wawrzynu! Inny ją schwyci, a sława nie czeka na opieszałych. Musisz jej w biegu dotrzymywać kroku. Czy może do kokoszek? Co? Powiedz szczerze... Żołnierz żołnierza rozumie, jak baletnica baletnicę. Jest tu, powiem ci na ucho, mniszek wybór arcy godny. Są tak apetyczne, że klękaj, kto żyje! Bo to, widzisz, ascetki. Zakaz śmiertelny, marzenie i tęsknota... rozumiesz mię? Panny Jerozolimskie... Widziałem na własne oczy. Chodźno, pokażę ci cały bukiet. Wybierz, co ci serce podyktuje. Jedna tylko przykrość: blondynki ani jednej. No, żeby na lekarstwo!
Wstępowali po schodach z płaskich i ogromnych płyt. Szli długo korytarzem zupełnie ciemnym po drewnianej podłodze, zawrócili w drugi. Doszedł do uszu Krzysztofa gwałtowny łoskot bębna, bijący w nieznany mu takt. Wkrótce stanęli przed dębowemi drzwiami wielkiego refektarza. Tu stało kilku grenadyerów na warcie. Otwarli drzwi przed kapitanem, śmiejąc się szelmosko. Wyganowski szedł pierwszy, torując ułanowi drogę. Gdy się przez tłum, tworzący koło, naprzód