Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obłokiem od ognia duszy, ani nie zasłoniły się mgłami wstydu od tajemniczej ciżby uczuć. Teraz już nie! Patrzały badawczo i napastniczo. Chwilami lśnienia dzikie i pełne grozy migotały w nich, jak błyskawica w chmurze. Usta miały nieprzebrany zasób uśmiechów dla Cedry. Z warg spływały słowa łaskawe i dobroci pełne.
— Byłam uprzedzona — mówiła — o waćpanów zamiarach, i wszystko składało się jak najlepiej, ale teraz zaszły niespodziewane przeszkody... Jak to przykro... — ciągnęła z niechcenia, odczytując bilecik kuzyna Trepki. — Wojsko jest we wsi. Jest także w sąsiedniej. I to tyle ich, takie hordy... Żołnierz żołnierza widzi, niemal ręką dotyka. Ognie wciąż palą po nocach i krzyczą, że spać nie można.
— Tak, słyszeliśmy o tem przybyciu wojska, idąc do pałacu... — rzekł Cedro z ukłonem.
— I nie odwodzi to waćpanów od ryzykownego przedsięwzięcia?
— Nie, ani odrobiny!
— Istotnie... to po rycersku. Szczerze podziwiam... ich męstwo.
Powiedziawszy te słowa, zmierzyła Rafała drwiąco napastniczem spojrzeniem. Po chwili rzekła:
— Skoro tak, to musimy brnąć dalej...
— Pani szambelanowo...
— Słowo się rzekło, a raczej napisało. Ale uprzedzam, że teraz sprawa istotnie jest groźna. Na wypadek ujęcia zbiegów władze ani myślą żartować. Słyszałam od osób najwiarogodniejszych, że po prostu w sposób najordynarniejszy założą stryk na szyję i wieszają