Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

życia, nie za ojca, nie za siostrę i nie za duszę matki lecz za one nizkie i mokre zagony, za nieobeszły, spracowany kraj...
Wnet lecieli polem, wichru mając pełne uszy i pełne głowy. Minęli w skok drogę, prowadzącą do Olszyny. Zdala na uboczu został rodzinny dom. Krzysztof raz tylko rzucił w jego stronę ukośne spojrzenie. Wśród mglicy nadrannej mętnie czerniały tyły stodół z murowanymi słupami, dachy ich szeroko rozsiadłe, a nad nimi wielkie ogołocone drzewa, których szczyty chyliły się za wiatrem. Z głębin ogrodu wznosiły się dwa białe kominy dworu, a z nich dym już się wymykał i rozwiewał między chmurami. Krzysztof stanął w strzemionach, poprawił się ni siodle i ściągnął konia harapem. Mieli tylko jeszcze przebyć las brzozowy, żeby wyjechać na główny gościniec, zbliżali się właśnie do skraju...
Wtem Rafał zdarł konia z okrzykiem przerażenia.
Z pomiędzy gęstych drzew wyszedł stary Cedro i brnął środkiem błotnego szlaku wprost najeźdźców. Policzki jego były zapadłe, oczy wwaliły się w oczodoły, nieuczernione włosy siwymi kosmykami padały z pod kapelusza. Ubiór był naprędce, krzywo włożony. Idąc nieprzerwanie, starzec przywlókł się do szyi końskiej, do strzemienia, w którem była noga syna. Ujrzał go Krzysztof. Ręka wydelikacona, biała, prześliczna, zgrzybiała ręka zaczęła ślizgać się bezsilnie po ubłoconem puślisku, po zachlastanej cholewie buta. Głowa z wysiłkiem dźwignęła się w górę, i oczy zalane łzami« oślepłe z rozpaczy szukały twarzy dziecka. Usta, te usta zawsze uśmiechnięte, usta nigdy nie skażone