Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

liści. Sam dwór w Stokłosach stał w lesie, między sosnami, na wysokim brzegu rzeki. Dach jego był już mocno zmurszały, wielokroć reparowany świeżym gontem, a mocno tu i owdzie wygięty. Modrzewiowe ściany zasuwały się w ziemię. Dookoła rozsiadał się ogród, przechodzący w las. Tuż za oknami kwitły, podobnie jak obok chłopskich chałup, wysokie malwy, żółte, albo brunatne georginie, jasne nagietki i ogniste krzaki nasturcyi. Gdy bryczka zatrzymała się przed gankiem, na spotkanie przybywających wyszedł jegomość średniego wzrostu, zawiędły, w wieku, który trudnoby było określić, gdyż mógł wahać się między czterdziestym a sześćdziesiątym rokiem życia. Twarz miał smagłą, ciemną. Gęste jego włosy, związane były staromodnie, z niemiecka, w tyle głowy. Wystający, cienki nos sterczał nad ustami tak wązkiemi, że stanowiły niemal linijkę. Podobnie oczy znać było jakoby dwie szpary pod czarnemi i grubemi brwiami.
Jegomość ów miał na sobie dosyć dziwaczne ubranie, bo żakiet, niegdyś wykwintny, krojem francuskim, z jedwabnemi wyłogami i kamizelką, a na nogach grube buty z cholewami do kolan, dobrze łojem smarowane dla uchronienia stóp od wilgoci. Zamiast żabotu, niezbędnego przy francuskim surducie, miał szalik wełniany, obwiązujący kołnierz koszuli najzupełniej sarmackiego kroju.
— Upadam do nóg pana hrabiego!... — wołał, schodząc ze stopni ganku bez zbytniego pośpiechu. — Nareszcie pan hrabia raczył sobie przypomnieć dziedzinę swoją... cha-cha!... Pewny już byłem, że pan...
— Hrabia... — dorzucił Cedro.