Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dził po izbie, zadając służącym pytania. Gdy tak z kąta w kąt defilował, spostrzegł Rafała. Zwrócił się zaraz do oberżysty i zapytał, czy na czas swego pobytu w zajeździe może być sam. Zapłaci za to, ale chce zjeść posiłek bez świadków. Karczmarz w podskokach przybiegł do Rafała i więcej niż dobitnie żądał zapłaty, tudzież wyniesienia się za drzwi. Wędrowiec wolno dźwignął głowę i rzekł mu przez zęby, że nie myśli wychodzić.
— Zapłacę ci, kiedy zechcę, i wyjdę, kiedy zechcę, a teraz bądź łaskaw odejść ode mnie, jeżeli chcesz nadal mieć całe oko i wszystkie zęby.
Oberżysta skrzywił się, a jego szczęki zadrżały, jak u psa.
— Słuchaj-no, człeku — rzekł szeptem, dobrotliwie: — idź zgodą. Zawołam parobków i na przykładek każę ci gnaty połamać. Co ci po tem?
Odraza do tej nędzy zbudziła w piersi Rafała wybuch postanowienia. Pojedynczym ciosem z dołu huknął karczmarza w brodę z taką siłą, że ten odleciał aż pod szynkwas. Potem wstał i zbliżył się do Cedry. Stanął w świetle okna i rzekł:
— Czy też mię poznasz, koleżko Krzysiu?
Cedro z okrzykiem żachnął się w tył i, wydobywszy szkiełko w rogowej oprawie, zaczął mu się przypatrywać, zlekka otwierając usta.
— Krzyś!... Sandomierz, Wisła, nocna wycieczka pod Zawichost...
— Rafał... — rzekł tamten zcicha, zbliżając się ku niemu i wytrzeszczając swe krótkowzroczne oczy.
— Ten sam, bracie...
— Cóż ty tu robisz? — mamrotał z przerażeniem,