Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się w przestwór i miotały tam kity piór. Wśród ich gałęzi leżały już na złotych prętach żółte, okrągłe, tęgie gruzły niedojrzałych daktylów. Wkroczyli w głęboki cień. Podniósłszy oczy, ujrzeli niezmierne widły, odnogi i pędy libańskiego cedru o korze brunatnej ze srebrzystą tam i sam poświatą mchu, ze złotemi bulwami żywicznego obaru. Obwieszony niezmierną liczbą szyszek, obszar korony cedru tworzył sam z siebie puszczę. Stojąc na wyniosłości tej góry, patrzał już może w liguryjskie wybrzeża tysiąc lat, a może dwa tysiące, bo długości jego wieku nikt nie wie i nie zbada... Może gałązkę jego zasadził tutaj pierwszy żeglarz fenicki, może rzucił ziarno idący światami Żyd Wieczny Tułacz...
Tu i owdzie otwierały się między gajami rozległe, pochyłe trawniki, zamknięte ze wszech stron łączki, usiane kwieciem tymianku i rozmarynu. Z za drzew dochodził wesoły i niespokojny plusk małej fontanny i ciche szemranie wody, uchodzącej w głąb płaskiej cysterny z białego marmuru. Któżby się dziwił, gdyby na jego spotkanie wyszedł z wilgotnych, lśniących zarośli nagi faun o ciele brunatnem i włochatem, gryząc złotą pomarańczę i śmiejąc się z łotrowską rozpustą? Któżby się zdziwił, ujrzawszy na gzymsie marmurowym białe, jak on, ciałko nimfy? Ucho słuchało, czy nie odezwie się radosny głos piszczałek i krzyk wiosennej radości...
Przezierały w istocie z głębin liści białe ramiona. Ale to była podobizna człowieka, wykuta w marmurze. Kiedy zbliżyli się do tego wizerunku, ujrzeli, że źrenice jego i powieki były wyżarte przez czas i deszcz.