Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zawstydzoną dziewczynkę lat piętnastu. Byłażby to jego siostra, czy inna, obca? Widział ją kiedy, czy nie? Taka właśnie, jak te gałęzie: wszystka różowa, skromna i siostrzanej duszy... Ma ją w oczach, a od tego widoku bezcennemi kroplami szczęście spływa w zaskorupiałe rany serca.
— Bądź pozdrowione, drzewko...
Całą przestrzeń zwartym gąszczem zarosły rozłożyste pomarańcze i cytryny. Każda gałązka była obarczona płomiennemi kulami dojrzewającego owocu. Jasno-srebrzyste cytryny liczne były, jak liście. Już figa puściła ze swego szczytu nowotne, wątłe, prawie białe listowie, a słodki kasztan pąki, które ozdobiły końce jego nagich a powikłanych gałęzi.
Weszli do parku. Stanął przed nimi eukaliptus z pniem prostym i wyniosłym jak maszt, ukazał się jego cielisty odziemek, który zrzuca korę na podobieństwo człowieka pod zwrotnikiem, zrzucającego ciepłą odzież. Sięgnął od stóp do połowy, zda się, wysokości góry. Tam, w wyżynie rozpostarł swe nieogarnione konary i gałęzie, pręty i liście, zwisające, jak u topoli, ciemne i twarde niby pergamin. Wychylił się z gąszczów bukszpanu laur kamforowy z małym i wątłym liściem i magnolia, olbrzymia jak lipa wielowiekowa. Co krok zastępowało drogę i zasłaniało pół nieba inne zjawisko. Więc w jednem miejscu chwiał ciemnemi sukniami i żółtymi kwiaty, liśćmi jakby wyciskanymi ze skóry, bukszpan, dziwny obraz świerka i mirtu... W innem, między garbami góry, dumały brazylijskie i afrykańskie palmy. Ich pnie chropawe i włochate, najeżone tarczami i kleszczynami, książę przywitał westchnieniem. Łuszczane kadłuby wydźwignęły