Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

broci nocnej, niech wytchnie na posłaniu lasów, na wodzie cichości, niech się spłacze i ukoi w niebie wiecznem...
Mrok zachował swoją niezmienioną potęgę.
Tak noc minęła. Nade dniem zaczęły wstawać z jeziora mgły. Wiotkie postawy rozpościerały się nad nieruchomą wodą. Nikłe ich włókna oplątywały wyniosłe badyle trzcin, o suche szypuły zaczepiały się nićmi wiotkiemi. Kołysząc się sennie, tkały jakąś wiadomość, huśtały na płótnach swych bezdźwięczny wyraz niedocieczonej tajemnicy. Nim udręczone oczy mogły obaczyć pracę ich, dostrzedz, co czynią, plątały ją chyżymi ruchy. Burzyły drogocenne, śniade, tkaniny, zrywały nici, subtelniejsze od księżycowych promieni, i ciskały je na wielki stos. Wznosiły się kłęby dymów, okrągłe fale czyniły szybkie obroty, zataczały się bystre, rozpędzone koła. Faliste a za chwilę wzdęte opony, jak żagle, unosiły się nad czarną tonią. Oto wypływa z pomiędzy nich obłoczek, leżący nawznak, senne ciało, które woda niesie, dokąd chce. Plączą się długie, faliste włosy dokoła bladej twarzy. Płyną na łono odsłonione żałosne zwoje. Drżą i stulają się ze wstydu a trwogi okrągłe barki, kształtne biodra zanurzają w wodzie czarnej, w wodzie miedzianej, którą jaśniejąca pleśń rannej zorzy powleka. Coraz jaśniejszą, coraz bardziej wyraźną stawała się mgła nadwodna. Mrok spływał z wierzchołków leśnego ostępu, niby szata posępna. W dali, na rozjaśnionem niebie ukazały się szczyty gór. Oblicza ich były przepiękne, ozdobione wspaniałością wschodu. Trupie czoła turni wdziały dyademy ze złotych blach, uwieńczone kwia-