Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do kolumny, w której na samym końcu stał Rafał, powiodła okiem z wyrazem lekkiej, mglistej niechęci. Szła przecież dalej, wykonywując rozkaz Mistrza. Tak przyszła przed Rafała. Wyciągnęła rękę i dotknęła stawów jego ręki, podniosła oczy z szacunkiem i cichą trwogą, pewnie dla zbadania, czemu ta dłoń tak drży, podniosła oczy, jak na twarz każdego z braci... Ale ujrzawszy tego ostatniego w szeregu, oniemiała. Oczy jej nagle zastygły, twarz odchyliła się jeszcze bardziej W górę. Kolana pod nią zgięły się. Zdawało się, że padnie w tył. Wolno udźwignęła lecącą głowę. Wtedy uśmiech...
Feix — wyszeptała, drżąc jeszcze, ale w uśmiech cała pogrążona, jak w blask miesiąca.
Usta jej zbliżyły się do warg Rafała i dotknęły ich cichem, straszliwem muśnięciem rozkoszy. W tej samej chwili szept, szept szczęścia, przemieniony w strach piorunowy, spłynął z nich w usta kochanka:
— O, Boże...