Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miał uderzyć młotek, Mistrz mówił groźne słowa głosem tak nie groźnym, że Rafał pełen był wesołości i figlarnych konceptów:
— Drżyj waćpan, gdybyś miał zostać wiarołomcą! Drżyj!
Nie drżał ani trochę.
— Wszystkie zwrócone ku tobie oręże przeszyją zdradzieckie serce twoje, gdybyś kiedy złamał przysięgę!
Zwolna zaczęto lożę oświecać, a w całem zgromadzeniu stała się solenna cisza. Rafał znowu został sam między dwoma dozorcami, ci zaś, którzy przed chwilą kierowali przeciw niemu swe szpady, uszykowali się we dwa szeregi, inni zajęli poprzeczne ławy, jeszcze inni. — odosobnione miejsca przy stolikach. Stojący w szeregu trzymali szpady w ręku.
Najprzewielebniejszy zapytał:
— Czego chcesz, mości panie?
— Światła — rzekł Rafał.
— Dozorcy! udzielcie przyjętemu wielkiego światła!
Za trzeciem uderzeniem zdjęto z oczu Rafała zasłonę.
— Bracie mój, — rzekł mistrz swoim dobrym, radosnym głosem — jesteś do nas za ucznia przyjęty. Jeśli na to zasługiwać będziesz, nietylko te wydobyte, ale wszystkie na całej ziemi oręże Braci pośpieszą ku twej obronie.
Brat Rafał ogarnął to miejsce ciekawem spojrzeniem.
Był w sali, obitej suknem niebieskiem. W głębi jej stał tron ze złotemi ozdobami. Przed tronem był