Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przyszło mu to z łatwością większą nawet, niż przewidywał. Nawykły w szkołach do zagadnień sofistycznych, z pewnym rodzajem satysfakcyi wciągnął się w przedziwną dysputę św. Augustyna z przeciwnikami Kościoła.
Minęło południe, i jesienny wieczór nadchodził, gdy wreszcie skończył wyznaczoną pracę. Odsunął ją z dziwnem uczuciem. Zdawało mu się, że myśli, które przełożył, ożyły i że się weń wpatrują zastygłemi oczyma... Z kart tej olbrzymiej książki wionęła ubiegła noc, jej widma i wzdychania. Liście o barwie jasnego mosiądzu i liście o barwie rdzy żelaza, wolno spływając z grabów, z topol i lip, zasłały sobą całą długość i szerokość alejki. Roztrącały promienie słońca, które przez miejsca ogołocone, przez pustki świeżo powstałe, wlewało się do głębi. Chłód zimny powiewał z wąskiej, dalekiej uliczki...