Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

owym majorem wojsk pruskich. Obadwaj pochyleni byli nad księgami wielkich rozmiarów, oprawionemi w białą skórę. Gdy Rafał wszedł, na chwilę zamilkli i przerwali swą pracę. Wojskowy, podobnie jak za pierwszym razem, skierował na niego swe oczy naiwne i badawcze, zdumiewające oczy olbrzymiego dziecka. Na ukłon Rafała odpowiedział przyjaznem pochyleniem wielkiej głowy i uśmiechem tak szczerym, pełnym dobroci, zachęty, jakiejś nieśmiałej przychylności, która narzucać się nie chce, lecz przyjętą być pragnie, że Rafał znowu uczuł się wzruszonym. Tylko dziś w daleko większej mierze...
— Miałem już zaszczyt — rzekł książę, wskazując Olbromskiego oczyma — przedstawić mego sekretarza.
— A tak... Bardzo mi przyjemnie poznać waszmość pana.
— Będziemy teraz mieli możność szybszego dociekania w Augustynie — szepnął jeszcze książę jakby prosząco.
— To bardzo dobrze, osobliwie dla mnie. Waćpan przyjeżdża wprost ze wsi — spytał major.
— Tak, nie był tu wcale i nigdy. Nikogo w Warszawie nie zna. Wszak prawda?
— Tak, prawda... — wyszeptał Rafał.
— Przez kilka lat sam gospodarował, własnoręcznie siał, orał... Wszak prawda? Jakeś mi wasze donosił w liście?
— Tak, donosiłem...
Na twarzy majora zaświecił się uśmiech dobry, głęboki, jakby do dna rozwidniał całe jego ciało. Zara-