Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



GNOSIS.

Nazajutrz Rafał ocknął się bardzo późno w jakiemś ciemnem schronieniu. Była to sypialnia Jarzymskiego, który obok chrapał na sofie. Z niewysłowionym podziwem Rafał zaczął liczyć czas i spostrzegł, że okna stancyjki nie były zasłonione. Był to więc wieczór dnia następnego. W przyległych pokojach słychać było gwar rozmów osób grających w karty. Olbromski leżał na swej pościeli z oczyma przymkniętemu, pełen takiego do siebie wstrętu, że z najgłębszą wdzięcznością powitałby kata i jego propozycyę przechadzki na szafot, byleby z zawiązanemi oczyma. Nie był w możności znoszenia fizycznych uczuwań wczorajszego dnia, a osobliwie nocy. Chował przed niemi głowę to tu, to tam, odwracając się ku czemuś jaśniejszemu, ale w każdem miejscu ciemności bielało straszliwie śmiejące się podle, ociekłe cynizmem, nagie cielsko dnia wczorajszego. Miliardy ukłóć bezsilnego żalu kąsały piersi, jak nocne komary błotnistej okolicy. Nie można było ani ich odegnać, ani spostrzedz. Tylko żądła ich zostawały w człowieku, i rozlegał się cichy, bezmyślny, obrzydły głos.