Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/344

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niące gruzów wieży, rzetelnie tego dnia pracowały. Sam kapitan celował, chodząc od jednego do drugiego. Gdy Gintułt stanął przy nim, spojrzał przez ramię, wskazał ręką granatnik, sam rzucił się na ziemię pod murem. Książę ujął dłonią dwa drążki celownicze łoża, nastawił, uregulował mosiężną suwaczkę w dioptrze, i ledwie dostrzegając dalekie pola ogniowe szańców austryackich, wykrztusił zeschłemi usty:
— Pal!
Czarny od dymu kanonier przyłożył żywy, mocny kończysty węgiel lontu. Pół okrągły ogon łoża skoczył w tył i szczęknął, powstrzymywany w klinach legarów. Runął potężny, dźwięczny strzał. Książę był przy drugiem dziale. Schylił się, wlepił oko w dioptrę i znowu sennym głosem:
— Pal!
Kiedy kanonierowie rychtowali pierwsze działo, wsunął głowę między policzki strzelnicy i wyjrzał. Grobla przedbramna była pusta, zalana przez białe słońce. Dalej pod dymem rozesłało się błoto Payolo tak zielone, kwietne od porostów grążelowych, od lilii wodnych, od wodnych szuwarów i tataraku, że oczu nie można było oderwać. Z okopów austryackich, które stały w drugim rzędzie za linią barkanów i kurtyn, pękały co chwila w morzu dymów nowe stożkowate, śnieżno-białe ich słupy. Całe powietrze wstrząsało się od dźwięcznego łoskotu, a ziemia trzęsła się nieregularnemi drgawkami. Książę wrócił do roboty, między kanonierów, których białe ze zgrzebnego płótna lejbiki przemieniły się w ciemne łachmany. Pot czarną plamą wylazł na ich plecach i barkach. Ręce mdlały