Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie. Myślałem teraz o czem innem.
— Ach, tak?
— Słyszałeś pewno o Joubercie?
— Generał Joubert?
— Tak jest. Czy też powtórzy się to samo tam, w czerwonych wydmach, u brzegu pustyni? Czy też spotkamy tam dziką wściekłość chłopów Tyrolu? Gdybyś to widział! Tych ludzi mocnych, wyniosłych, zwinnych, w ciemnej odzieży, przepasanych szerokimi pasami, nabijanymi błyszczącą cyną! Tak pewno żelaznym legiom Cezara ukazywały się w wąwozach Gaster, u podnóża lodowatej góry Glernisza, w puszczy Helweckiej plemiona Orgetorixa. Tak pewno mężnie zstępowali ku łacińskim zastępom z Adula mons Germanowie nieprzemierzonych gór, odziani w skóry krów i jałowic, z rogami byków na głowach, z bukowemi maczugami w ręku, jak ku nam ten lud górski, ukazujący się z pieczar, ukrytych na wysokości między niebem a ziemią. Było to nowe starcie rodu łacińskiego z plemieniem germańskiem. Szli przeciwko naszym czworobokom, najeżonym bagnetami, wielkimi kroki, w najgłębszem milczeniu. Bili się na śmierć, nie wydając jęku, ni krzyku zachęty. Ani jeden nie prosił o darowanie życia. Tarzając się po ziemi, walczyli na ciałach konających towarzyszów. Porywali żołnierzy naszych za bary, wydzierali im z rąk karabiny i, chwytając je za bagnety, zadawali z niewidzianą siłą ciosy, jak maczugą. Tysiące ich zasłały ciałami pole bitew. Żołnierze nasi patrzali na te trupy ze czcią. Starzy wojacy nasi mówili że porozszarpywane bagnetami ciała ich wylewały ze siebie nadnaturalną, jakby podwójną ilość krwi.