Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żołnierza, co częstokroć przewyższa miłość dla najcudniejszej kobiety. Wiem to z doświadczenia. Ja sam tak kochałem.
— Mylisz się co do mnie. Chciałem być przy nim, byłem i będę, jeśli mnie nie odpędzi dla innych powodów.
— Domyślam się, domyślam...
— Tak jest. On strzeże swoich piorunów! Czujnie je trzyma w dłoni. Ale mogłem przecie i mogę jeszcze patrzeć na ich trzaskanie, mierzyć siłę ciosu, zamach ręki, blask no i samą władzę ciskania cyrklem wyczuwać.
— Czy to prawda, że ufał ci tak dalece, iżeś w jego imieniu wydawał rozkazy, jakie uznałeś za stosowne? Mówiono mi w Mantui, że podpisywałeś z jego zezwolenia nawet imię jego na swych rozporządzeniach i rozkazach dziennych. Słyszałem to i tutaj w kołach bardzo wpływowych.
— Tak, to prawda. Bywało tak w chwilach stanowczych. Ale to są rzeczy małej wagi. Więc mówisz, że dość masz już wojny? — rzekł nagle w zamyśleniu.
— Tak, tak. Widać nie byłem stworzony na żołnierza.
— To dziwne. Nie być stworzonym na żołnierza! Dla mnie wprost niepojętą jest taka natura. Ja jestem tylko żołnierzem.
— Ty, kochany bracie, jesteś uczonym, nie żołnierzem. Jakimś Kwintylianem, delia Mirandolą... Czyż to żołnierza mieszkanie te góry książek?... Jestem pewien, że w apartamencie Buonapartego książek niema...
— Znowu się mylisz. Ot teraz od piętnastego