Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cie, na odgłos coraz silniejszego kołatania, dały się słyszeć kroki, i ktoś klucz przekręcił. Książę wszedł do ciemnego pokoju i ledwie zdołał dostrzedz przed sobą stojącego człowieka.
— Chcę się widzieć z obywatelem Sułkowskim... — rzekł, sykając pod naciskiem dopiero co odczutej zgniłej dumy, czy zgniłej obawy.
— Kto chce się widzieć?
— Pewien... Polak.
Człowiek ów oddalił się. Po chwili wrócił, niosąc w ręku świecę. Książę poszedł za nim przez zimne i ciemne pokoje. Ostatnie drzwi żołnierz otwarł i cofnął się, zabierając światło. W kącie obszernego salonu siedział na sofie młody mężczyzna w uniformie wojskowym. Ujrzawszy wchodzącego, wstał i czekał, nie ruszając się z miejsca.
— Czy mię poznajesz? — rzekł Gintułt, podchodząc do stołu.
Sułkowski zbliżył się do niego z uśmiechem szczerej radości i ucałował go po bratersku. Usiedli na sofie i przez czas pewien przypatrywali się sobie. Gospodarz był młodzieńcem dwudziestokilkoletnim. Piękny był, jak urocza dziewczyna, przebrana po męsku. Długie jedwabne, faliste włosy odczesywał z białego czoła na tył głowy. Oczy miał wielkie, nadzwyczajnego wyrazu, cudnie ocienione długiemi rzęsami. Mały wąs ozdabiał jego usta, pełne teraz uśmiechu. W oczach i w tej pięknej twarzy, nim poznał towarzysza walk ubiegłych, malował się przecież nie kobiecy wyraz. Było w nich przenikające zimno.
— Wracasz z więzienia? — spytał zcicha.