Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dził się na wszystko. Żył tu, oddychał, upajał się wolnością. Nigdy przez jego głowę nie wionął cień pytania; co będzie dalej? Bez myśli o tem wiedział jedno, że nie wróci do domu z Grudna! Przenigdy! Był tu u siebie, na swej drodze. Szedł naprzód z zadartą głową — i kwita. Każdy dzień, każdy wypadek zbliżał go, łączył, zespalał z nową krainą. A co raz posiadł, tego żadna już potęga nie byłaby w stanie wydrzeć mu z pazurów. Uczył się form towarzyskich, mowy francuskiej, zwyczajów, reguł życia, zabaw, metod wybryku, kształtów modnego kaprysu, kultury zepsucia. Kochał swoją izbę, ubranie, konia, na którym jeździł zazwyczaj — i księcia. Mniej lubił młodszych jego braci, którzy dość wzgardliwie nań spoglądali, chociaż strzegli się wyjawienia niechęci. Jeden był rówieśnikiem Rafała i ten właśnie był najnieprzystępniejszy.
Przy końcu sierpnia, po żniwach weszły w modę codzienne prawie jazdy konne. Nad wieczorem siodłano wszystkie konie wierzchowe i, kto żyw, dosiadał pysznych rumaków. Rafał miał ścigłego gniadego anglika. Łatwo mu było na nim trzymać się w pobliżu księżniczki Elżbiety.
Nie kochał się w niej, och nie! Możnaby prędzej powiedzieć, że jej nienawidził. Jej radosny, szczęśliwy śmiech odbierał mu sen i duszę całą napełniał zimną namiętnością. Z niewymownem szczęściem byłby pochwycił i na zawsze zapamiętał jakiś w niej szczegół brzydoty, coś, coby napełniło wyraźną odrazą. Ale nie było takiego nic.
Była cudowna. Co gorsza, co nieznośniejsza, my-