Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bokim piasku. Wówczas bryczka ledwo podawała się naprzód, monotonnie skrzypiąc. Suchy piasek sunął po sprychach, jak w klepsydrze. Dla Rafała bardzo miłymi przyjaciółmi były te leśne głębiny. Czuł się tu skrytym ze swoją duszą, niewidocznym i jakby przygarniętym. Tęsknota jego, jak niewolnica na powrozie, znużona długim jarzma uciskiem, szła w kraj naznaczony, patrząc z żałobą na miejsca, które mijała. Po uprawnych niwach sandomierskich, gdzie wyzyskaną była każda skiba aż do przykopy, te zapomniane obszary lasów, rosnące samowładnie, takież, jak przed wiekami, takie same, być może, jak na zaraniu świata, były bliskie jego duszy, chorej z miłości. Pchało go, żeby wyskoczyć z bryki, rzucić się tu na ziemię i samemu zostać w ciągu długich dni i długich nocy, dotykać rękoma tylko drzew, a ustami kwiatów. Słychać, jak wiatr sennie przygrywa na gałęziach sosen...
Był na granicy, na samym progu rozumienia przedziwnej mowy owych leśnych, płytkich jeziorek i drzew, które w nie patrzą przez lata, słyszał dźwięk, szept, westchnienie... Wiedział dobrze, jakby był swoim własnym profesorem, że jeśli teraz głosu tego nie zrozumie, nie pochwyci go w duszę swoją, to już nigdy, przenigdy nie odezwie się do niego ta mowa... Jechał dalej a dalej, dziwiąc się samemu sobie, uczuciom, które się w nim zwolna przetwarzały, żywym twórczym głosom świata.
Miało się już pod zachód słońca, kiedy wyjechali z lasów. Otwarła się przed nimi jakby ogromna polana, wykarczowana z boru. Rozdzielały ją piaszczyste wzgórza porosłe karłowatą sośniną, jałowcowe prze-