Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kach. Ujrzał dwór, sad, wysokie nad nim lipy... Samorodna altana pod baldachimem starego bzu pałała zielenią darni, okrywającą ziemną ławkę. Wybujałe zazarośla jaśminu i dzikich róż zakrywały ją i tworzyły żywe ściany. Widząc to miejsce oczyma, Rafał ścisnął sobie gardło, żeby nie łkać głośno. Stojąc tak długo, kąsał się własną wściekłością, smagał każdem spojrzeniem oczu. Na rabatach przed oknami domu świeciły się kwiaty, ozdobione niezgasłymi kolorami. Okno, wyśnione było otwarte, i dwie jego połowy wonny wiatr z lekka kołysał. Białe ściany domu uroczyście i tajemniczo milczały w rozkwitłych koronach wiśni i jabłonek. Pnie drzew czereśni stały dalekim rzędem, rozwidlone u samej prawie ziemi, powikłane w konary, ze zwieszonemi gałęziami. Stara na nich kora pękała niby przyodziewek zetlały, rozłażący się to tu, to tam. Uliczka mokra jeszcze, brunatna od wilgoci, biegła popod białe rózgi, w ustronia odległe, w klomby dzikich wielkodrzewów, w cienie.
Długie i subtelne liście wiśniowe i grubsze śliwin lśniły się, jakoby miodem powleczone. Ostry zapach kwiatów, śpiew niezliczonych ptaków, raszek, kosów, wywilg, nad tym ciemnym, szerokim dachem, wszystko to ścigało teraz i szczuło serce widokiem swoim. Skrępowany czarownymi więzami nie mógł ruszyć się z miejsca. Wdychał jeszcze zapach tego ogrodu i pochłaniał go oczyma na zawsze... Oglądał widome drogi szczęścia i słodyczy pełne cienie, osłaniające święte jego szaty... Tylko szczęścia samego już nie było. Ulegał złudzeniu, że widzi siebie, idącego z Heleną w stronę niewysłowionej altany. Głowa styka