Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystko. Zarazem rozważał cichą, kryjomą, badawczą myśl, że wioząc w sobie śmiertelnie chorą, napół umarłą duszę, nie umrze teraz, lecz dopiero po nieskończonych latach. Przebywał zwolna wszystkie szczeble tęsknoty aż do ostatniego. Było to ciężkie utrapienie ducha. Dźwigał bowiem w sobie wroga własnego i jej szatana kusiciela, wiekuistego zdrajcę i obłudnika: zazdrość. Wszystka robota ducha upadłego na siłach nie miała już podniet.
Ostatnim sensem wszystkich wysiłków było słowo: stało się.
Nadaremnie otaczał się fosami, rowami i bastyony rozsądku, jak obłąkany, któryby toczył walkę na pięści z samym sobą. Wszystko rozsypywało się w proch i przemieniało w nędzę.
Zaszumiały nad jego głową dersławickie aleje. Olbrzymie lipy z prawieków, nadwiślańskie topole o cielskach napoły wyschłych, ledwie gdzie u szczytu okryte młodymi liśćmi, zcicha szemrały. Rozlegał się w całym ogrodzie gwar ptaków, budujących gniazda. Głosy wywilg, srok, zięb, trznadlów kryły się w mokrych gęstwinach. Droga, zniżając się na dół, zaprowadziła wkrótce przed kuźnię. Rafał kazał tu stanąć i zalecił furmanowi, żeby obejrzeć stan podków końskich. Zdziwiony Wicek zlazł z kozła i zaczął ze złością podnosić kulasy jasnokościstym szkapskom. Okazało się, że istotnie zdarte żelaziwa ledwie się trzymały u kopyt. Rafał nastawał, żeby je poprzybijać nowymi hacelami. Gdy kowal zabrał się do tej roboty, zeskoczył z bryki. Ociężale zbliżył się do sztachet ogrodu i stanął u przełazu, wspartego na dwu słup-