Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gorączka. Miłość szerzyła się w nim, jak zaraza. Kochał się całem ciałem i całą duszą, a każda komórka ciała i każde drgnienie duszy pełne było krzyku. Zdarzały się dni, że zamieniał się w żywioł bezduszny, przykuty do miejsca, i wówczas wszystkie wysiłki woli rozbijały się o jeden promień światła, o jedną smugę błękitnego dymu, który onego dnia wznosił się ze świętych kościelnych kadzielnic.
Były dni, że czas leciał, jak jaskółka, na skrzydłach, kiedyindziej wlókł się, jak żebrak na kulach. A w ciągu takich dni Rafał żył poza wszystkiem, jakby nazewnątrz dnia, prac, zajęć, nawet myśli, nawet uczuć. Żywiło go czucie niematerjalne, płynące zdala na podobieństwo owego jadła, które pustelnikowi kruk nieznany przynosił. Przymykał powieki i wpatrywał się w oczy rozsiewające iskry, z których każda tworzyła nowy świat. Oto wszystko. Sam nie mógł ani pojąć, ani zrozumieć, ani nazwać pożądań, bólów nieokreślonych, ślepych i ciemnych, palących się namiętności. Jedno tylko odczuwał, że tęskni do wydobycia się do szaleństwa. Krzyczał na siebie, jak na łotra i w tej samej chwili nurzał się w szelmowskiej dumie, kąpał w marzeniach grzesznych, niewiadomych, w snach nad snami. Dla zniszczenia w sobie tajnych zgryzot zamierzał wykraść z apteczki karafkę z gdańską wódką i pić, pić na śmierć. To znowu marzył o śmierci, o zgubie, o zbrodni, o szaleństwie.
Już po jakichś dziesięciu dniach takiego życia wychudł, zżółkł, zczerniał i wyglądał obrzydliwie. O nic nie dbał. Spojrzenia ojca najbardziej srogie zaczął lekceważyć. Owszem, pragnął, żeby go bili, żeby go prali