Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzewne, namiętne dźwięki mazura i jeden szczególnie najwyższy, najrozkoszniejszy spazm skrzypiec. Szalonem szczęściem napełniało go drganie całego domu od tańca i zgiełkliwy gwar, przechodzący w bezładną wrzawę. W czaszkę waliły młoty krwi, a w oczach płomienie świec migotały, jak sama wcielona, widoma rozkosz, miotająca się w sercu.
Zaśmiał się na cały głos i twardym krokiem wyszedł stamtąd. Zdawało mu się, że już teraz z radości nie wytrzyma. To już koniec. Rozwali pięściami, nogą rozkopie i na drzazgi rozsiepie ten cały dom, wyzwie tu wszystkich i zeklnie. Będzie się z każdym bił na śmierć, ktoby śmiał... Tak postanowiwszy, padł w ramiona pierwszego z brzega brzuchatego szlachcica, który go z miejsca, a bez żadnej racyi, zaczął dusić w uścisku i kłuć po twarzy ogoloną brodą. Rafał wypił z nim braterski, na wieczne czasy, kielich i, płacząc ze szczęścia rzewnemi łzami, szedł dalej.
W sąsiedniej izbie ujrzał rodzonego swego ojca, złączonego dziwnym uściskiem z księdzem dziekanem, który się na ten kulig przypadkowo zaplątał. Gruby dziekan trzymał starego cześnika za ramiona, a cześnik dziekana za żebra, i obadwaj rzadko kiedy jednocześnie, ale z wielkiem usiłowaniem zachowania taktu mazura, skakali pod powałę na jednem miejscu, w ciasnym kąciku między stołem i szafą, piejąc zupełnie cudzymi głosami:
— Hej, dziś-dziś! Hej, dziś-dziś!
Nikt na nich uwagi nie zwracał. Przy stole siedziało kilkunastu biboszów, którym już z czupryn tęgo się kurzyło. Porozpinali kontusze i siedzieli w żupa-