Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/067

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    klask oświetlił miejsce. Zabłysły kółka pasów, barwne kierezye, wyszywane gorsety, białe rękawy koszul.
    Rafał tańczył z panną Heleną. Wyglądał szatno i szumno. Krzesał hołubce, jak żaden. Krew w nim kipiała.
    — Olbromszczak... — gwarzono naokół z aprobatą i poklaskiem.
    — Dobra krew...
    — Widać zaraz, że dumna sztuka...
    — Po ojcu, po starym cześniku. To samo tancerz był ongi, a towarzysz nie ladajaki, chociaż dziś kutwa nad kutwami.
    — Patrzajcie-no... Co to za pląs! co za gracki ruch!
    — To mi tan!
    — Dyablo i pięknie!
    — Ej, dziś-dziś, ej, dziś-dziś!
    Panna Helena zrzuciła futerko i kapłoni rękawek. Miała na sobie suknię niebieską z krótkim stanem, z fartuszkiem linowym w paski, bez żadnego upiększenia. Nie wpięła nawet kwiatu we włosy, spuszczone na czoło. Gdy od tańca zakwitły jej policzki, oczy zdało się, pochłonęły migotliwe blaski pochodni i otrzymały ich siłę palenia. Rafał nie mógł od niej oderwać Wzroku, zapomniał o świecie całym. Taniec był dla niego już nie zabawą, lecz wybuchem radości, pląsaniem ze szczęścia. Oczy, złączone z oczyma ślicznej Panienki, pełne były zachwytu i poczęły wypowiadać to, czego napozór nie było wcale w duszy, co tam leżało jak ruda kruszcu bez ceny, martwym pokładem. Teraz bił stamtąd blask i wznosił się pachnący dym.