Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 02.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ma już, — pisał, — dawnego koleżeństwa! Wszystkoście zamienili na pieniądze, a skoro tak, to płać, płać komorne, jak żydowi, albo Grekowi! Ponieważ jednak ja ani żydem, ani Grekiem, ani żadnym hyclem być nie myślę na stare lata, więc żądam, żebyście ten czynsz dzierżawny obracali na kształcenie jakiego osła z Cisów, czy z pod Cisów w pożytecznym kunszcie, w jakiem koszykarstwie, tkactwie, coby później w okolicy rozwinął — czy ja tam wiem zresztą, w czem i jak? Głupi jestem przecie w tych sprawach, jak zresztą we wszystkiem, co się nie tyczy bezpośrednio targów z azyatami...«
To dr. Węglichowski przyjął z ochotą. Czynsz dzierżawny oznaczono kolegialnie i wypłacano, według woli M. Lesa, najprzód ogrodniczkowi, który się uczył w Warszawie, a później innemu chłopcu.
Szczególnie zadowoloną z mieszkania była żona dra Węglicha, pani Laura. Była to osoba nadzwyczaj interesująca. Miała już pięćdziesiątkę z dużą górą, ale trzymała się wybornie. Siwe pasma włosów, wymykające się z pod czarnego ubrania głowy, podczerniała tak starannie i systematycznie, że przybrały kolor szczególny, kolor zmulonego siana, które wyschło wprawdzie na słońcu, ale nie może się pozbyć odcienia czarnej, głębokiej zieleni. Policzki jej były zawsze rumiane, oczy żywe, a ruchy prędkie i gwałtowne po dawnemu, jak u ośmnastoletniej dziewczyny. Pani Laura była to osoba małego wzrostu i szczupła. Od czasu zamieszkania w Cisach stopniowo zmieniała się na »gospodynię«, bardzo wiele czasu poświęcała »drelowaniu«, smażeniu, pieczeniu i gotowaniu. Nie można powiedzieć, żeby rondel świat jej zasłonił. Owszem pani Laura lu-