Strona:PL Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni 01.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dom rodzinny, cisza, opieka, ta jakaś spokojność, do której tak wzdychałam w Warszawie! Tu przez mur nudów nie dochodzą wzruszenia, ale wraz z niemi nie wciskają się bóle. Tu nie wpada w rękę Owidyusz, ani w ucho zła mowa, nie rani huk podstępnej myśli, ani nagość obrazów życia. Tu jest tak cicho... Jeśli przyleci głos jaki ze świata, to niby echo żywej rozmowy, prowadzonej za trzema ścianami.
Ale, kochana Teciu, gdyby mi przyszło wybrać twój los (nawet przy boku moich rodziców) — jużbym się nie zgodziła. Przenigdy! Ja już jestem człowiek.
Sucha kromka chleba, ale moja własna, nie bogata przyszłość, ale urobiona własnemi rękami. Z obu stron mojej samotnej, kamienistej ścieżki, po której idę, roztacza się świat nowoczesny, jak dojrzewające zboża pól nieogarniętych oczami. Rozum mój i serce karmią się kulturą żyjącego świata, w której z dnia na dzień przybywa pierwiastku dobra.
I ja tym wzrostem cieszę się i żywię. Gdzieś on tam płynie w żyłach ludzkości, »jak krew po swych głębokich niewidomych cieśniach«.
6 Czerwca. Dziś jeździłam na grób mamy i ojca do Krawczysk. Szłam od gościńca szeroką miedzą. Na tej drodze niema kolein, są tylko ścieżki często deptane stopami ludzkiemi. Obok, z prawej i lewej strony kołysze się ciemne, stalowe żyto o kłosach brunatnych, które dopiero świat ujrzały. Zdala, w nizinie widać ogromne drzewa i biały mur. To tam.
Cmentarz już się zapełnił mogiłami, więc rozszerzone zostały jego granice bez usuwania ścian dawnych. Otoczono zuchelek szczerej wydmy u wejścia do da-