Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakie to szczęście słyszeć mowę ojczystą w ustach...
— Dobrze, dobrze z mową ojczystą... Niech pan wiosłuje.
Nowe rzuty wioseł tak zapalczywe, że łódź pomknęła, jak rumak wyścigowy. Gdy byli już dość daleko od brzegu, rzekła:
— Pan studyuje w Genewie?
— W Lozannie, pani...
— Czy dawno?
— Już czwarty rok.
— Ach, tak...
— A pani? jeżeli wolno zapytać...
— Ja nie studyuję ani w Genewie, ani w Lozannie...
— Jakże się cieszę! Typ naszej studentki...
— Właśnie mam zamiar zapisać się na uniwersytet... Nie wiem tylko gdzie...
— O, w Lozannie! Naturalnie, że tylko... Ja pani dam szczegółowe wskazówki.
— Dziękuję panu. A czy kolonia polska w Genewie dosyć jest teraz duża?
— Kolonia kobieca, jak zwykle, ogromna.
— A mężczyzn, jak zwykle, mało?
— Ledwie paru.
— Zapewne wszyscy panowie, których widziałam tam, na górce, — to kompania genewska?
— Tak jest. Zgadła pani. Niedawno było ich więcej, ale kolonia zmniejszyła się.
— Ktoś, jak słyszałam, wyjechał.
— Słyszała pani całą naszą rozmowę! To skandal... Muszę panią jak najsolenniej przeprosić we własnem i kolegów...