Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tedy stary fermoir w kształcie zamku z basztami, oszklony weneckiemi lustrami wewnątrz, pełen przegródek, skrytek, szufladek tajemnych, — starożytne łóżko z adamaszkowym baldachimem i kotarą, którą stanowił duży gobelin. Pełno tu było sztychów angielskich, rysunków i zabytków... Ewa usiadła w kącie i rozkoszowała się tem mieszkaniem. Oczy jej szły ze sprzętu na sprzęt, a w ślad za niemi szła ironiczna, złośliwa myśl, że właściwie ofiara Bodzanty jest niezupełna, że właściwie należałoby ją rozpocząć od wyrzeczenia się tych drobiazgów. Gdyby teraz zeszedł nań sąd, musiałby go osądzić, jako przywłaszczyciela tylu skarbów, należących do ludu... Ewa śmiała się dobrodusznie. Marta pokazywała jej tajemnice biureczka, kiedy wszedł Bodzanta, prowadząc ze sobą jakiegoś pana. Marta wstała i wyszła naprzeciwko gościa. Bodzanta, ujrzawszy Ewę, skinął głową i poprosił gestem, żeby się zbliżyła. Przedstawił gościa córce i, (poniekąd), Ewie. Gość, pan Malinowski, był to człowiek trzydziestokilkoletni, średniego wzrostu, w okularach, z poza których uważnie i badawczo spozierał. Był ubrany według ostatniej mody, ruchów pewnych i salonowo gładki. Bodzanta prosił wszystkich swymi kątowymi ruchami rąk, żeby usiedli, i zapowiedział Marcie, że pan Malinowski zostaje na obiedzie. Skoro zajęto miejsca i Bodzanta nachylił się, nastawił swoim zwyczajem dłonią ucho, gość rzekł:
— To mię właśnie przywiodło...
— Szanowny nasz gość utrzymuje, — krzyczał do córki, — że nasz system gospodarowania nie zadawalnia...
— Mówić tego nie mogę, żeby nie zadawalniał, —