Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niu, na rumowisku twardych kwarcytów wznosił się jakiś niedokończony gmach. Otaczały go ze wszech stron rusztowania. Słały się dookoła deski, wszędzie były cegły, krokwie, doły z wapnem, bale, niezliczona ilość tafel chęcińskiego marmuru, bloków ciosowych... Słychać było szczęk młotów kamieniarskich, łoskot siekier...
Ewa weszła cicho w obręb budowli i przekroczyła progi gmachu. Znalazła się w jakiejś świątyni. Już w niej było sklepienie. Okna-dziury patrzyły w świat. Kiedy zbliżyła się do jednego z otworów, zapewne przyszłych drzwi, żachnęła się, ujrzawszy jakoby drugi kraj. Otwór ten wychodził na stronę północną i widać było tamtejsze pasma gór, rozległą dolinę z wioskami, długiemi, jak oko sięgnie, lasy jodłowe spłowiałe tam i sam od smug dębu i buka, folwarki, młyny, rzekę połyskującą wśród łąk, strumienie...
Ewa wróciła w stronę, skąd przyszła, i przez otwór z tamtym symetryczny ujrzała brzozowy las, Majdan, wsie, aleje, pałac w Głowni, łąki, ścierniska, drogę bitą w lasku, nizkie domki w dole, ogrody, a dalej znowu — most, wioski, wioski, wreszcie Kielce. Kiedy, napatrzywszy się na przedziwny krajobraz, zwróciła oczy w głąb świątyni, była uderzona jej kształtem. Nasuwało się pamięci coś wiadomego, czego jednak żadną miarą nie sposób przypomnieć. Tylko urok i radosne drżenie Wewnętrzne, niejasne upojenie, płynące z tego źródła, zostawało, jako pewność...
Kształt tego miejsca, przeczuty i przeżyty chyba wówczas, gdy była w domu i, leżąc na prętach żelaznych, patrzyła w niebo. Nie zadrgało wrażenie i nie