Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że ją niemi otoczył, przygarnął do swego serca, że usta swe, palące się od ognia, zatopił w jej ustach. Oddała mu pocałunek zimnemi wargami. Żałosne jej oczy, niepojęte, zdumione i wysłane dokądś w przestwory wciąż weń patrzały. Nie mógł mówić. Bełkotał tylko, jak niemowa, wargowe sylaby. Przemknęło jedno zaledwie poślizgnięcie czasu, — a oto utracił już uczucie szczęścia z racyi ujrzenia Ewy. Przeciwnie, — staczał się w przepaść rozpaczy z tego powodu, że była tak zimna, że miała usta tak nieczułe, a oczy takiego pełne mroku. Nie broniła mu, gdy ukląkł przy jej nogach i gdy kładł usta na piersiach, a przecież wciąż czul się pokrzywdzonym. Coś zaczęła mówić. Długo te wyrazy szarpały się z jej piersi. Nareszcie:
— Byłeś mi wierny?
— Tak. Byłem ci wierny.
— A jesteś jeszcze?
— Jestem.
— Pojedziemy do Ameryki?
— Dlaczegóż do Ameryki?
— Bo tu nie chcę.
— Dobrze. Gdzie zechcesz, gdzie każesz.
— A masz dużo pieniędzy?
— Mam ze sobą wszystko, co posiadam.
— Jakto?
— Zrobiłem z braćmi taką umowę, ustąpiłem im bez zysku dla siebie, — no, ze stratami, — udział w majątku, w fabryce, w naszym domu komisowym...
— Więc ile możesz mieć wszystkiego?
— Ewo, czemu o tem teraz chcesz mówić?
— Muszę teraz o tem mówić...