Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nic teraz nie wiedział. Jakiś werset Nietzschego: »Najnielitościwiej dręczą nas i zginają niewidzialne ręce...« Jedno jedyne pewne, — to nazwa ulicy, numer domu i numer mieszkania. Reszta — to nicość, martwa i potworna zgnilizna.
Kwadranse wlokły się opieszale...
Gdy wreszcie umieszczony w pewnym gmachu zegar miał wybić jedenastą, Szczerbic poszedł w swą ulicę. Nic już nie widział i nie słyszał. Jednym tchem wbiegł na schody. Mijał piętra. Jakże płonącem sercem, jak gwałtownemi oczami poznał, pokochał i pochłonął duszą te schody! Napisy na drzwiach, kształty okien, barwa stopni, skręty poręczy... Stanąwszy przed drzwiami, zatrzymał się i marzył. Złudzenie niosło go, jak gdyby przez zgliszczański park. Szum drzew w sercu...
Nacisnął guzik dzwonka i słuchał jego drżenia. Uśmiech potworny rozwarł mu wargi i szept oszalały kołysał się na nich. — Toż to ja do Ewy dzwonię...
Posłyszał kroki — i poznał, że to ona idzie do drzwi. Krótki zgrzyt... Zobaczył ją. Cofnęła się szybko z przedpokoju do saloniku na prawo. Opuściła go nareszcie furya niepokoju. Szedł za nią w weselu, tylko w weselu, w jakowymś śpiewie ciała. Zamknął za sobą drzwi i podniósł oczy. Stała w głębi pokoju i przypatrywała mu się czujnemi oczyma. Szczęście jego natychmiast potknęło się o ten wzrok. Wnet wszakże przemógł się i zbliżył. Widział, że usta jej są w pewien, przedziwnie okrutny, sposób zaciśnięte, z oczu nieprzebłagany wyraz zionie, ale nie mógł powstrzymać szaleństwa. Nie wiedział wcale o tem, że podnosi ręce,