Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jąca początku ni końca, — wydzierała z piersi serce. W piersiach zostawała próżnia, żądza ogromu — i wzdychanie z tej próżni ku nieskończoności. Ku czemuś bez granic, ku miejscu za światem, ku widokom pozaziemskim dźwigały się opuszczone ręce. Ani cienia wiedzy o tem, co to za uczucie. Konieczność... Nic, — tylko pragnienie obszaru, wchłonienia ogromu. Żądza ta nie dawała się osaczyć myślom i okryć nagości swojej znaną formą pojmowania. Była to jakowaś wiedza wewnętrzna, bytująca za murem myśli. Dźwigała się z duszy, niby zapach z obszarów macchii...
Jak posiąść to wszystko, co jest, jak zdobyć, pochłonąć i swoim uczynić istniejący świat? Jak owładnąć tem wszystkiem, co było, i tem, co będzie? Jakże to może być, że owo błękitne morze i sine góry i, bytujące w niem, senne wyspy, ten wszystek nieznany świat, — stał przed wiekami taki sam, a nas niebyło? Jakże to może być, że nas nie będzie, a on na wieki taki sam zostanie? I obejmą ten świat oczyma inni! Nazwą go swoim własnym inni, nieznani, niewiadomi. Przed wiekami morski pirata uderzał tę zatokę zbójeckiemi oczyma... Rzymianie, włoscy tyrani, Frankowie.. Ogarnął ją młodzieńczemi oczyma Napoleon — i śnił tu, może w tem samem miejscu, swój sen o potędze a który to sen był mniejszy, nędzniejszy, niż późniejsza rzeczywistość potęgi... Zdobył zatokę, morze, zamorski ląd, kraje, państwa, narody, królów, — a oto niema go wcale... Znikł, jak fala.
Kiedyś chwycą to morze inni i — utoną w niem wraz z pamięcią ludzką o ich pracy. Przejdą, staną się obcy, przechodnie, goście. Nie będzie do nich należała