Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kolwiek tak wielka, tak daleka i aż nadmorska, wielka pinia przypominała sosnę z nad Świdra, jak siostra przypomina siostrę. Igły miała dłuższe, szyszki o kształcie inakszym, ale tak samo żywiczne obary i ślepe osmoły ciekły z jej ran na grubą korę i, tak samo jak w gałęziach tamtej, mały ptaszek sikora, poświstując samemu sobie, wydłubywał smaczną strawę z łupinek szyszki.
Ewa utkwiła w tem miejscu. Siadła na małej skałce pod pinią, podparła głowę rękoma. — Nogi jej stały na suszy, lecz już w tem miejscu dokąd przychodziło morze. A przychodziło do bujnej i wyniosłej trawy, jak gruby kożuch osłaniającej głęboki granit. Błękitne, przezroczyste fale, wydłużając się i płaszcząc, czołgały się do stóp. Zawsze jednakim głosem zwierzały coś słuchaczce, niby niemowa, któryby usiłował dźwiękami wyrazić głębiny i ciemne tajemnice swego żywota. Dookoła była wielka cisza. Wiatr, sączący się przez gałęzie pinii, sprawiał szum, który jeszcze podwajał wyrazistość ciszy. Ewa popadła w otrupienie duchowe i w bezmoc fizyczną. Oczy jej spoczywały na każdej fali, idącej do brzegu, — chłonęły ulotny błękit, przelewający się w jej głębi przezroczystej do zielonego zatajenia. Śniło się, że ów błękit tak ślizki i ruchomy wydaje morski szum... Kiedy zaś oczy wznosiły się wyżej, gdy ogarniały zatokę i to miejsce rozpostarte, gdzie się zatoka przemienia w dalekie, nieskończone morze, — dusza leciała...
Wygięta, miękka linia, — ni to okrągły wał na widnokręgu, — świetlista, jak samo światło, nieruchoma, a przecie idąca ku oczom, linia nieskończona, nie ma-