Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I ja, kretyn, nie spostrzegłem...
— Nie wypada mi potwierdzać...
— Ale pani teraz mi powie. Przecież tylko o imię chodzi.
— Fuksya... do usług.
— Proszę nie żartować!
— Nieładne? Pan wolałby pewno, żeby było — Pelargonia... Ale cóż począć!
— Pani powinnoby być na imię Jasność, Jaśnienie... Czy jest takie imię w kalendarzu?
— Nie czytuję kalendarza — panie!
— Jakby też to było zdrobniale od Jasność?
— Oczywiście — Nitouche.
— Ach, jakże można coś podobnego wymawiać! Chciałem powiedzieć... Ja sobie układałem, że Jasne Słoneczko, Błogousta, Jasnotka...
— Lepiej języczek trzymać zawsze za zębami. Tę cnotę nad cnotami nawet mędrcom się chwali.
— Imię!
— No, więc cóż tego?... Dajmy na to, że powiem. I cóż z tego? Czy panu przybędzie zdrowia, szczęścia, pomyślności, albo fortuny? Żeby choć Zofia, albo Aniela, albo choć jaka Helena...
— A tu co?
— A tu... o, wstydzie! Nie, to okropne! Nawet...
— Pani!
— No, niech pan przynajmniej zamknie oczy A tu dopiero... Ewa... pierwsza grzesznica.
— Ewa. I to na seryo?
— Niestety! Tak stoi w metryce, a nawet w biurze adresowem.