Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Co parę chwil leci z zewnątrz, z za okien, osłoniętych wielkiemi storami... Wicher? Nie, to nie wicher... Czyżby krzyk rybaków z tej samotnej w morzu łodzi?
Daleko, strasznie daleko... Słychać! Wciąż!
Głos tęgi, łoskot i głuchy dźwięk w-wach. Cisza — i znowu w-wachw-wach! Cisza — i znowu!
— Morze! — wyszeptała, otwierając oczy.
Teraz na wspomnienie morza uderzył w nią strach bez granic, boleść prawie fizyczna. Serce ścisnęło się i stuliło w sobie, jak ptaszek w nocy, osierociały wśród piorunów. Słychać, jak fale, wzdęte daleko, padają na wysokie skały, jak pękają olbrzymie wodne banie i jak jęczą, zapadając w głębinę. Ewa wstała ze swego miejsca i zbliżyła się do okna. Podniosła brzeg story, odchyliła go i patrzyła w noc głupiemi, szeroko rozwartemi oczyma. Twarda ciemność uderzyła jej oczy.
Wiatr kwiczał, ślizgając się po ogromnych szybach okien.
Deszcz prał w nie długiemi lejcami. Z podmuchów wichru wyrywały się raz wraz oszalałe skoki morza.
Otchłań ciemności wylewała z paszczy swej ryk bałwanów i strumienie zdruzgotanych kamieni.
I oto znowu jakby krzyk w morzu...
Myśl-dreszcz przeleciała tajemnym szlakiem nerwów:
— Nie warto żyć na świecie! Och, nie warto! Wszędzie to samo. Wszędzie krzywda, podłość, przemoc! Wszędzie! Niema nigdzie sprawiedliwego sądu i obrony!