Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/315

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Wcale nie! Wyskoczą: salony, karety, lokaje, liweranci...
    — Niechże pan tupie, co tchu i zapłaci Barnawskiej nieprzeliczone dłużki.
    — Powoli, powoli... Tupnę tylko na rozkaz pani... Bez tego... dla mnie niema... Jeszcze mi pani nic nie odpowiedziała, więc pocóż miałbym sobie psuć miłe wczasy z ciocią — Jagą?
    — A prawda, że to jeszcze jakoś nie odpowiedziałam. Ale bo też pan... Żeby pan zaczął staropolskie »konkury«, »starał się« o mnie, zbierał mi o rannej rosie konwalijki, wzdychał choć trochę, grał pod mem oknem na mandolinie, harmonijce, albo choć na drumli. Żeby pan, naprzykład, zapłakał z miłości. Co, panie Adolfie? A tu tak, — prosto z mostu: moja panno z kawiarni: — zrobię ci łaskę, — ożenię się z tobą. Ale ja wiem, dlaczego to tak... prosto z mostu...
    Horst siedział z pochyloną głową. Zamruczał:
    — »On nie płakał, nie jęczał...«
    — Któż to jest ów — »on?«
    — No, Szczerbic.
    — Ejże, panie, panie!
    — A co, śliczna panno Ewo?
    — Byliśmy zawsze przyjaciółmi, dobrymi sąsiadami. Żebyśmy się zaś nie podarli... Więc — nasze kawalerskie!
    — Niema strachu! Pani wie, jakie uczucia żywię.
    — Sapristi! jak to pan mówi. »Uczucia« i »żywię...« Tego właśnie, — ani w ząb, jakie to są uczucia?...
    — Żartuje sobie pani.