Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cośkolwiek. Teraz te wszystkie wiadomości poczęły wyrastać, jak przeraźliwe gorgony, chimery, harpie, łby psie i sowie, jak strzygi i drzewa wielkokrzewy, jak straszne góry, otaczające dolinkę życia. — Szła pamięcią za każdem z owych podań, docierała szalonymi skokami do źródła, skąd, z czyich ust wytrysła każda w przeszłości, (obojętna wówczas), wiadomość lub półsłówko — i oceniała wartość każdej z tych wieści rozumem tak wyostrzonym, że nieomal tworzyła sobie z niewiedzy i nicości prawdę istotną. A na drzwiach owych prawd i wyszarpanych z mroku, rozsuwały się nieskończone pasma, włókna i nici przesądów. Była przez te nici opasana i zaplątała się w nich, jak mucha w pajęczynie. Każda chwila dawnego życia, to jest czasu, kiedy była razem z Łukaszem, teraz dopiero stała się zrozumiałą. Każda z owych chwil wchodziła w miejsce swe i łączyła się z innemi za pomocą powinowactwa, hierarchii nieubłaganego porządku. Wszystko stało się zrozumiałe, jako przyczyna i skutek.
Zjawiska wyłupywały się ze zjawisk. Zdarzenia, napozór proste, otwierały swe łona zamknięte, w których taiły się przerażające widoki. — Leciał z tamtej, prześnionej krainy ku duszom polotny, sypki szelest długowłosych brzóz, naginanych od ciepła suchego wiatru. Płynęła stamtąd na zgaszone oczy falista chełb zbóż, snująca się poprzez łany młodego żyta i rozłogi pszenicy.
Zamarły widok kopuł bzu pachnącego, w deszczu zmoczonych, wlewał się w oczy zalane łzami. I tak objąwszy ciało, opasawszy duszę, złe moce rzucały skałę na piersi z krzykiem potępienia: tam się urodził twój