Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziennym, mową jej pospolitą. Tam jedynie mogła iść naprzód i wracać co prędzej po własnych śladach, rzucać się, jak lis w kluczowe skoki dla zmylenia pogoni nieszczęścia. Z zewnątrz okryta była własnowolnem milczeniem, kamienną ciszą i lodowym spokojem. Jak dawniej, chodziła do magazynu mód, jak dawniej żyła życiem normalnem. Owa idyotyczna praca w magazynie, trawienie dni w gronie głupkowatych wyrobnic igły, wędrówki z domu do magazynu i z magazynu do domu, — były to nawet konieczne dla niej podniety do życia. Gdyby tego zabrakło, jużby nowych szukać, a tembardziej znaleźć nie była w stanie. Podobnie było niegdyś w biurze kolejowem. Tylko tamto było kaprysem dziecka wobec tego, co na nią teraz upadło.
Miała przeczucie, że zaszła w ciążę.
Brak znanych objawów, szczególna fizyczna żarłoczność, silne, a dawniej nigdy niedoświadczane bóle głowy i twarzy, nagłe zawroty, zjawiające się bez przyczyny i przechodzące bez skutku, rozdrażnienie, nieustający ogień w gardle, a nadewszystko obmierzły smak w ustach, — wszystko to zaczęło ją osaczać, ogarniać i zwolna nauczać. Żyła w nieustającym pościgu obawy, wśród symptomatów czyhającego nieszczęścia.
Zdarzało się, że wszystkie owe zwiastuny przycichały.
Wówczas oddychała całą piersią. Ale wkrótce... Budziła się rano z nieznośnym smakiem w ustach, który, wzmagając się stopniowo, doprowadzał do mdłości — i oto furye rzucały się na nią z poczwórną pasyą. Nie miała wcale dokładnej wiadomości o tem co się z nią dzieje. Wiedziała przypadkowo, ze słuchu, stąd i zowąd,