Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/207

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Podniósł oczy pełne ognia, wyrzutu, jakby pogardy
    — A czy ty, naprzykład, potrafiłabyś zostać szczęśliwą wbrew całemu światu?
    — Ja?! Cóż tam ja... — szepnęła zmieszana.
    — Naturalnie, Desdemona jeszcze w was pokutuje.
    — Nie rozumiem.
    — Człowiek z tej samej plejady, — Diderot, — mówi bez wahania: »dozgonne małżeństwo jest nadużyciem, tyranią mężczyzny, który sobie przywłaszczył prawo posiadania kobiety«. Cóż ty na to?
    — Nic. Mało co o tem wiem. I mało mię tam ów Diderot obchodzi... — mówiła wolno, wciąż rysując laską kresy na śniegu. Czuła, że za temi słowami ukrywa się coś innego. Łukasz wciąż mówił jednym tchem, jakby nie ją, lecz siebie przekonywał:
    — Diderot mówi: »szczęście i obyczajność mogą się znajdować tylko w tych krajach, gdzie prawo nadaje powagę instynktowi«. I rzeczywiście, — w Japonii panny kąpią się wobec mężczyzn bez najmniejszego zakłopotania. A Japonia, — to wielkie społeczeństwo.
    — Ach, z tą waszą Japonią! Japonia i Japonia na wszystkich ustach... — rzekła oschle i porywczo.
    — Oczywiście, — gdzieżby nasza panna mogła kąpać się wobec mężczyzny i nie płonąć ze wstydu!
    — No w samej rzeczy... — mówiła Ewa, czując, że się cała pali w ogniach.
    — A tymczasem wstydliwość, podobnie jak szata, jest wynalazkiem, uchwałą.
    — Doszliście już do takich wynalazków, że rumieniec wstydu młodej dziewczyny jest... wynalazkiem.