Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdusić namiętne marzenia. Słyszał szlochanie dumy i godności, słyszał echa złożonych przed sobą przysiąg, nieodwołalnych słów honoru. Ale wszystko ginęło w gęstym kopciu, osiadającym pod czaszką, trzeszczało, jak łatwo palny materyał wśród sypkich iskier, co w dreszczu leciały po żyłach. Był ponad siły, nad możność zniesienia, stan obcowania z nią, uwielbiania jej, dotykania jej rąk, małych dłoni, które były tkliwe i wymowne, jak żyjące istoty. Był ponad siły stan spoczywania oczyma w jej oczach, co opromieniały wszystko, jak słońce, — zasłuchiwania się w jej nowe, niewiadome genezy, pieszczotliwe słowa, — patrzenia w cudne uśmiechy, — muskania włosów dłońmi, jak najtkliwszymi pocałunkami... Każda suknia, każda wstążka, każdy sprzęcik zdawał się patrzeć w oczy z niemem pytaniem, jakoby rój duchów gotowych na rozkazy. Wszystkiemi siłami woli Łukasz starał się zapomnieć, potargać pajęczynę ułudnych kuszeń.
Wmawiał w siebie, że już to, co się w nim dzieje, — jest to podłość, ostateczna hańba człowieka prawego, — że tego wcale być nie powinno, że niema być, — zaklinał się, żeby nie było. Po tytanicznych porywach, po wysiłkach duszy w istocie potężnych, po przyrzeczeniach w kłąb zmotanych — nastawały chwile ciszy. Ale wnet, jak z pod ziemi, wybuchnął inny zdrój. Było duszno, smutno śmiertelnie, jakby co minuta miało się ukazać czyhające nieszczęście. Płomienne uczucie oczekiwania, gdy była nieobecną w domu, rozdymało żyły i napełniało pokój zapachem rozkoszy. W ciszy, dotykalnej, jak ciemność nocy, lub jasność słońca, rozlegały s«ę jej słowa tak wyraźnie, że słychać było każde brzmie-