Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kijem coprędzej, coprędzej, jakby stąpał po cierniach! Nareszcie wejście na schody. Okienko i tam.
Z wysoka pada brzask mistyczny skądś, z nieprzemożonego mroku na poręcz schodów i na kilka stopni. Jak dziwnie lśniły te stopnie, urobione z brudu, wyłaniając się z pomroki! Schody, idące w górę i zupełną ciemność, które trzeba umieć napamięć, żeby sobie nie roztrącić głowy i nóg nie połamać. Lepkie drzwi — i wnętrze pracowni. Zaduch, skrawki materyałów, śmieci, głuchy trajkot maszyn... Jedenaście panien, zarabiających sześć, siedm, ośm, aż do dziesięciu rubli... Mała, piegowata »podręczna«, wiecznie uprzątająca szmatki, biegnąca dokądś na miasto z gotową robotą, wyprawiana po sprawunki i w interesach. Popychadło, na którem odmierza swe poniżenie każda z »panien«. Kopciuszek, osoba za dziesięć złotych miesięcznie. Zapotniałe okna, przez które widać czasami niwkę błękitu, albo białą chmurkę-wędrowniczkę. A bliżej wokoło facyatki z szybami, przeważnie zalepionemi papierem. Za prawdziwemi szybami, ze szkła doniczki z moknącymi w nich liśćmi, dach rudy z przedwiecznej, glinianej dachówki. W niej tkwi wielki komin, zawsze dymiący w te właśnie czarne okienka.
Ta okoliczność, że mieszkanie Łukasza oraz pokoik Ewy znajdowały się w dzielnicy, zamieszkanej przeważnie przez żydów, że znajdowały się za miastem, niejako poza obrębem kultury i dobrych obyczajów, — miała wiekie znaczenie. Właściciel domu, zbogacony przedsiębiorca budowlany, od którego odnajmowali pokoje, był człowiekiem jeszcze młodym, mniej więcej czterdziestoletnim. Chodził w czarnym surducie do ko-