Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A są tacy, co nie...
— Wszystko odchodzi pod dach Wiecznego Boga. Do tego strasznego składu, gdzie już powtóre nic nie odszukasz. A ja ci tak dzisiaj radzę, — żebyś go całkiem nie zapomniała, bo już, widać, na nieszczęście, nie zapomnisz, ani zbyt mocno nie pamiętała, bo nędznie zginiesz. Weź to do serca i pracuj nad sobą. Dzień i noc pracuj!
Ewa w szlochach oparła głowę na piersiach matki. Stały długo, łkając, wcielone duchem i ciałem jedna w drugą, jakoby na nowo jeden, oplątany krwionośnemi żyłami, nierozdzielny twór natury. Ewa ocknęła się pierwsza. Zalane łzami oczy utopiła w oczach matki. Usta, jakby krwi pełne, ledwo, ledwo szeptały:
— Mamo, ja wezmę ten pokój! Będę za niego miesięcznie tyleżsamo, co on, płaciła. Tu się przeniosę i zamieszkam. Ja potrzebuję być sama. Będę zarabiała jeszcze więcej, jeszcze więcej. Przecie zarabiam tyle, że mogę to samo zapłacić, co on.
Stara pani patrzała ponuro w ziemię. Mruknęła:
— Niewiele ci to pomoże, a nam krzywda.
— Więc ja już nigdy nie będę człowiekiem! Żebym trzysta rubli zarabiała miesięcznie, to także muszę siedzieć za parawanem? Wiecznie wasza, wasza...
— A bierz sobie, bierz pokój! Blizko dwieście rubli rocznie, jak w błoto rzucił.
Ci devant piękność wyszła z pokoju, wyniośle podnosząc głowę. Tegoż jeszcze dnia Ewa przeprowadziła się do pokoju, zajmowanego poprzednio przez Niepołomskiego. Umieściła tam wszystkie swe rzeczy, cały swój dobytek. Pościel zasłana na Żelaznem łóżku