Strona:PL Stefan Żeromski - Duma o hetmanie.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dno, — przeistoczenie się w nią, — w jednę niestrzymaną potęgę i w jednę postać zwarcie się dwu płci.
Siła męska tak nieposkromiona, drapieżna, bezwstydna i nie do zniesienia, że pod jej spojrzeniem zwierzę drży, a spazmem bolesnym kurczy się kobiece łono, — i nieskalana dziewiczość, cnota czułej litości i dobroć najsubtelniejsza, spoiły się w obrazie widma bogini kroczącym przez krakowski ciemny rynek.
Niesie rycerz przez milczące koło wojowników w ponadziemskim uśmiechu sen o tej mocy nieznanej nikomu z nich, która się zawarła w pocałunku, złożonym przez bóstwo na ustach Endymiona śpiącego, a zarazem o tej, z którą bóstwo patrzało w swej bezlitosnej ponadboleści na Hipolita skon.
Chyże, jak błyskawica i jak ono przerażające, najdziwniejsze z uczuć, jeszcze raz sercem wstrząsnęło.
Zalśniło i przemknęło górujące.
Stronami kędyś przewiało, znikając, — ni to w nocy niewidzialne skrzydła husarskie, gdy dokądś pędzą nad nędznem w ziemi gniciem w kopyt rączych tętencie...
Śni się precz, śni się dalej, że to nietylko przez ulice Krakowa ciągnie zgiełkliwy orszak i sfora, lecz od Karpackich pędzi gór do szumnie-piennego morza i od Byczyny po Psków.
Stopami zoranemi od granitów i piargu orłowych turni polecą nimfy po osypiskach kwarcu, po jałowcowych pustkach wśród skwierku stad kwiczoła i świergolenia jemiołuchy, — po jodłowych borach, gdzie ćmiaka w bagnie pysk wieprza dzikiego, — po suchych sośniakach i brzozowych mazowszach liliowo-wrzo-