Strona:PL Stefan Żeromski - Duma o hetmanie.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chach, w grobowiskach rozpaczy, w pieczarach Colosseum — krzyk — jeden — drugi — trzeci!
Wielka rota ludzkości woła weń — Wodza!
Wielka rota ludzkości czekała w ciemnym lochu stuleci tyle! Wielka rota ludzkości czyhała bezsennie na moment swój, żeby nareszcie wyrwać z pochwy miecz, gdy da skinienie wódz.
Wielka kohorta bohaterów, męczenników, proroków, wieszczów i mędrców...
Wyjdzie nareszcie na arenę wielka kohorta w pancerzach z płomienia po schodach świętych.
Trębacz naczelny zadmie w hejnał przedjutrzniany na wschód, na zachód, na północ i południe.
I rodzaj ludzki ocknie się o samym poranku...
Lecz oto kiedy Dawid na arenie stopę postawił, z ciemnego otworu wysunie się nie proporzec wielkiej kohorty ludzkości, lecz stadem chyżem wybiegną lamparty żółtawe.
Idą nań po jasnym piasku cichemi, miękkiemi kroki. Przysiadły na ziemi świętej i wlepiają jaskinie ślepiów w srebrną kolczugę młodzieńca. Młodzieniec przelotnie wejrzał na lampartów stado. Szedł ku nim w światłości uniesienia, ścisnąwszy mocniej w prawicy miecz, — z oczyma utkwionemi w obłoczku białoróżowym. Gdyż właśnie chmurka wszystkowidząca żeglowała po niebie z nad tej areny w stronę samotnej, srebrnej w lazurach góry Soracte, — ku puszczom morza, gdzie biała, złośliwa wełna błyska w ciemnej toni, jak zęby śnieżne w złowieszczo śmiejących się ustach, ku rumianym drzewkom gorzkiego migdału, co zakwitły na skałach czarnych, dalekich wysp w spienionem morzu...