Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Dla szczęścia.djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

MLICKI. Czy nie możesz pojąć, że mam powody lękać się o jej życie?...
OLGA (twardo). Nie! nie mogę tego pojąć. Nigdy tego nie zrozumiem. Jeżeli się coś lub kogoś opuszcza, to nie patrzy się za siebie... Zupełnie tego nie pojmuję. Mówisz, żeś nikogo nie kochał przedtem. Kochasz mnie i wiesz jak cię kocham. Powinieneś być szczęśliwy. Powinienbyś o wszystkiem zapomnieć. Pamiętasz, jakeś przed moim odjazdem mówił: dla ciebie jestem zdolny popełnić największą zbrodnię... A teraz kiedy porzuciłeś ją — a czem ona była dla ciebie — teraz drżysz — trzęsiesz się na całem ciele — jesteś zrozpaczony... Boże... Boże... czyśmy się oboje pomylili? Ja byłem tak pewna, że zapomnisz, utopisz wszystko w tem szczęściu, że mnie masz przy sobie, że jestem twoją, na zawsze twoją... Stało się inaczej — inaczej...

(Pauza. — Mlicki głęboko zamyślony patrzy przea się).

OLGA (po chwili zmęczonym głosem). Jechałam do ciebie dniem i nocą, nigdzie nie wypoczęłam, przyjechałam dzień wcześniej, niż ci pisałam. Zdawało mi się, że cię tem uszczęśliwię, że sprawię ci wielką radość!... Tak, tak, zrobiłam ci niespodziankę. Nigdy nie zapomnę, jakeś tam stał zgnębiony, na wpół nieprzytomny i patrzyłeś na mnie błędnemi oczyma, jak