Przejdź do zawartości

Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Dla szczęścia.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jeszcze rachunek. Tu masz pieniądze, któreś mi wczoraj pożyczył... Bardzo ci jestem zobowiązany (wstaje, chwilę zamyślony). Jest mi niesłychanie przykro, że w takich warunkach się rozstajemy, (pauza) byłeś serdecznym i dobrym przyjacielem — spędziłem z tobą chwile, których się nie zapomina — żal mi cię... (urywa)

(Pauza).

MLICKI (siedzi na kanapie i patrzy ponuro przed siebie).
ZDŻARSKI. Więc jutro opuszczasz Helę, by żyć z kobietą, o której nawet nie wiesz, czy cię kocha?...
MLICKI (zdziwiony). Nie wiem, czy mnie kocha?
ZDŻARSKI. To przecież sambyś sobie mógł powiedzieć, że siła miłości, jak każda inna siła, jest ograniczona. Kochała tego pierwszego. Ten pierwszy zużył wszystkie jej zasoby miłości... a to ją zniszczyło — szła od jednego do drugiego zmęczona, znudzona, może tylko dlatego, by zapomnieć o pustce swego serca. Ty sprawiłeś na niej względnie największe wrażenie — względnie — względnie...
MLICKI (przygląda mu się pogardliwie i śmieje się).
ZDŻARSKI. Śmiejesz się? (naraz zimno). Poco grasz tę komedyę? Twój śmiech nie z serca. Ty się mnie boisz.
MLICKI. Ja, ciebie?
ZDŻARSKI. Tak!...
MLICKI. Czy sądzisz z tego, że cię dotychczas jeszcze nie wyrzuciłem!