on przy niej szczęścia nie znajdzie, tylko rozpacz i cierpienie.
HELENA (z bladym uśmiechem). Nie!... nie!... przepadło! To już koniec!...
ZDŻARSKI. Poświęć pani swą dumę dla jego dobra. Pani go kocha. Pani ostatecznie na tem zależy, żeby nie zmarniał przy tej kobiecie.
HELENA. Dlaczegóżby miał zmarnieć?
ZDŻARSKI (z namysłem). Bo... Bo... jakże mam to pani wytłómaczyć? — Wie pani może, że jest coś, co starzy ludzie dawniej cnotą czystości nazywali... he... he... rzeczywiście cnotą czystości — dziś to już jest starzyzną. Cnota czystości nabrała komicznego znaczenia. He, he... młodzi panowie nauczyli panienki, że cnota czystości jest śmieszna. I my ludzie postępowi śmiejemy się z owej cnoty — w teoryi proszę pani... bo w sercu o, w sercu... chciałbym widzieć tego mężczyznę, któryby przenosił kobietę, co z rąk do rąk przechodziła, nad kobietę tak czystą i jasną, jak... jak naprzykład pani...
HELENA. Co pan chcesz przez to powiedzieć?
ZDŻARSKI (po chwili). Do tych ludzi, którzy sami siebie okłamują, do tych ludzi słabych, dla których tak nazwany postęp ha, ha, ha, postęp jest ideałem, w imię którego niszczą najszlachetniejsze instynkty sercowe — ową starzyzną moralną — należy Mlicki. Mlicki jest
Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Dla szczęścia.djvu/031
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.