Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Dla szczęścia.djvu/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie zapewnię... Spodziewałem się, że serce twoje delikatniej odczuwa...
HELENA (oburzona). Niecny z ciebie komedyant! Chciałeś powiedzieć, ze zostajesz ze mną, bo cię do tego zmuszam?...
MLICKI. Otóż to właśnie powiedziałem.
HELENA (patrzy na niego z osłupieniem). Ja cię chcę zmusić?... Ja?...
MLICKI. Rozumie się — skoro mówisz: nie chcę twojej pomocy — to znaczy tyle, co: będziesz mnie miał na sumieniu.
HELENA. Na sumieniu?
MLICKI. Oczywiście! bez mojej pomocy zmarniejesz.
HELENA. A cóż ciebie to obchodzi? Daj mi zmarnieć! Daj mi skosztować tych rozkoszy, tych rajów, któreś mi obiecywał!
MLICKI. Chciałabyś sobie zdobyć koronę męczeńską? Nie, moja złota, pomyśl tylko co to za przykra rzecz, dostać się na języki tych panien i pań, żądnych równouprawnienia. We wszystkich petycyach wskazywanoby na nasz stosunek — He, he, pan się ożenił, a opuszczona dama zmarniała!
HELENA. O! jakiś ty nędzny! jakiś ty podły! (rzuca się z płaczem na kanapę).
MLICKI (zgryźliwie). Nie pojmuję, dlaczego płaczesz? chcę iść — płaczesz — chcę zostać — także płaczesz.