Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Androgyne.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niej odbicie tysiącznych linij, co jej dłonie krzyżowały.
Och, czuł jeszcze na swej twarzy to rozkoszne odbicie linij jej dłoni; całe swe życie, swe serce, swą przeszłość i przyszłość wraziły mu w twarz.
Zdawało mu się, że te słowa, to aksamitna płeć jej ciała — Ach, jak spływało rozkosznem drżeniem wzdłuż jego piersi, jak oplatywało białem jaśnieniem jego ciało!
I każde słowo żyło, drgało: czuł je na ręku, jak biło; czuł je w żyłach, jak z strumieniem krwi płynęło; czuł je wokół siebie, jak go gorącą obręczą żywego ognia oblewało.
Stało mu się straszno w duszy; wyrwał mu się głuchy jęk z piersi; rozległ się echem po cichych, ponurych borach i z tysiąca krtani wyrwał się przerażający ból, co ziemią zdawał się wstrząsać:
Matko litości!
Ale nie było nad nim litości.
I znowu przełamał się w nim ból i znowu posłyszał jej słowa, które mu powiedziała w godzinie cudu, kiedy jej oczy się rozwarły i z złowrogim bólem się w duszę mu wpaliły:
»Bo jestem pod taką gwiazdą urodzona, że sama jedna w przepaść i w piekło wtrącić cię mogę; a sama jestem, jak upadły anioł, któremu dusza się rwie w strzępy za utraconym rajem...«
Stał na szczycie najwyższej góry, a czuł, że za uderzeniem drobnej jej ręki potoczył się i spadał ze szczytu na szczyt, z wirchu na wirch, zlatywał po stromych lodowcach, szarpał się w kawały na ostrych rafach skał. W jednej tysiącznej sekundy przelało mu się całe jego życie przez mózg, i staczał się coraz