Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale nawet w tak ogólnikowej formie nie zjawiała się żadna wątpliwość. Po paru sekundach oczekiwania na nią, Atanazy poczuł, że musi mieć rację i że wszystko, co zaszło, było koniecznością i to koniecznością dobrą. Ucałował Zosię w głowę. Nie miał jednak odwagi pocałować ją w usta.
— Muszę już iść. Nie pytaj o nic — rzekł dźwięcznie, krystalicznie. „Ani myślę“, pomyślała Zosia: „I nic mnie to w tej chwili nie obchodzi. Pewno jakaś histeryczna »komplikacja wewnętrzna«“. Przemknęła chwilka nikła, jak puszek, która jednak położyła się brudnym, burym cieniem-ciężarem, na ich plączące się od pewnego czasu życia. „Kabotyn“, przemknęło jej przez myśl jakby bezprzedmiotowo. „One mają jednak intuicję, te bestje“, pomyślał, w związku z możliwością domysłów Zosi na temat jego „zdrady“, Atanazy, zapatrzywszy się w jej oczy, zwrócone spojrzeniem do wewnątrz. Poczuł się zdemaskowanym, mimo pewności, że Zosia niczego się nie domyśla, zdemaskowanym co do ogólnych zarysów swego psychicznego mechanizmu. Oboje domyślali się czegoś na swój temat i oboje krążyli dookoła nieświadomego punktu przecięcia ich podejrzeń, nie mogąc, a może i nie chcąc dociec ostatecznej prawdy.
Informacja: [Mimo istotnej niższości intelektualnej Zosia była dużo sprytniejsza od Tazia, który nie znał się wogóle na ludziach i chełpił się tem nie wiadomo dlaczego.] Wyszedł, pocałowawszy ją jednak przelotnie w usta i tajemnica ich wzajemnego stosunku pozostała znowu w zawieszeniu na czas nieograniczony.
Atanazy pojechał do kawiarni „Iluzjon“, gdzie spodziewał się zastać potrzebnych mu oficerów. Czuł się wprost świetnie. Wiszący nad nim pojedynek dodawał tylko uroku przemijającym chwilom. Wszystko było jakieś ładne, ciekawe i konieczne. „To samo Łohoyski ma po „coco“, o ile nie łże“, pomyślał. „A ja bez